Defibrylator w przestrzeni publicznej

Jeszcze kilkanaście lat temu widywaliśmy go głównie na ekranach telewizorów, w serialu Ostrzy dyżur i  reportażach, a dziś stanowi nie tylko obowiązkowe wyposażenie karetek pogotowia, ale także zakładów pracy, placówek edukacyjnych, hoteli, a nawet dużych apteczek medycznych. Tak, chodzi o defibrylator.

cpx_3349f2cdf1cec11197e36fcc17175323

Ile istnień udało się ocalić dzięki urządzeniom tego typu? Nie sposób zliczyć, ale chodzi przynajmniej o tysiące, być może dziesiątki tysięcy osób.

Czym właściwie jest defibrylator? Wszyscy kojarzymy go, jako urządzenie, które, mówiąc ogólnie, impulsami elektrycznymi pobudza pracę serca w przypadku zatrzymania krążenia (formalnie nazywa się to defibrylacją). To błąd, bo choć urządzenie to faktycznie ratuje życie, to jednak nie do końca w ten sposób. Ktoś gdzieś napisał, i to określenie bardzo mi się podoba, że defibrylator „restartuje” mięsień sercowy.

Otóż serce posiada swoisty układ nerwowy, który jest odpowiedzialny za parametry jego pracy – prędkość, rytm, siłę. Kiedy jego działanie jest zakłócone i dochodzi do dwóch sytuacji, w których użycie defibrylatora jest wskazane, tj. migotania komór lub częstoskurczu komorowego (bez krążenia), należy skorzystać z tego typu urządzenia.

Defibrylator składa się z jednostki centralnej i dwóch elektrod.

Polska aktywnie wprowadza defibrylatory do przestrzeni publicznej mniej więcej od roku 2007. W ramach akcji takich jak „PAD” (Programu powszechnego dostępu do defibrylacji) czy „Ratuj z sercem” urządzenia tego typu umieszczane są w miejscach, w których w ciągu ostatnich lat doszło do wypadków związanych z zatrzymaniem krążenia. Znajdziemy je dziś nie tylko w Warszawie, Krakowie, Trzebini (jedne z pierwszych miast, które robiły to na większą skalę), ale i na akademikach Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Szkolone są także, w zakresie ich użycia, kolejne osoby – dziś już liczone w tysiącach.

Najczęściej w miejscach publicznych umieszczane są tzw. defibrylatory AED (Automatyczne Defibrylatory Zewnętrzne), które nie tylko są proste w obsłudze, ale mają również wiele przydatnych funkcji. Najważniejsze jest to, że same instruują potencjalnego ratownika o tym, co należy zrobić. Są w stanie zmierzyć EKG poszkodowanego i stwierdzić, czy defibrylacja jest potrzebna. Jeśli tak, samodzielnie dostosowują potrzebną moc impulsu (od 150 do 360 J).

Niemniej, w naszym kraju, w dalszym ciągu tego typu urządzenia nie są obecne wszędzie, gdzie trzeba. Brakuje ich na mniejszych dworcach, zarówno kolejowych, jak i autobusowych. Brakuje ich w części szkół i innych placówek edukacyjnych, nie których urzędach…

Choć nie są to urządzenia tanie, życie ludzkie jest przecież bezcenne. Powinny się znajdować w każdej możliwej lokalizacji, wszędzie tam, gdzie są duże skupiska ludzi. Wielokrotnie ratowały ofiary wypadków i będą to robić nadal. Warto o tym pamiętać.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *